Strona:Juliusz Verne-Sfinks lodowy.djvu/075

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.




Nadzwyczajne spotkanie.

Podróż nasza odbywała się w dalszym ciągu systematycznie i spokojnie, pogoda bowiem stale wyjątkowo była piękną, a porucznik Jem West przewidywał zawsze naprzód, jakie należało dać rozporządzenia.
— Nasz porucznik nie ma sobie równego! — rzekł do mnie jednego dnia, rozmowny jak zwykle Hurliguerly. — Doprawdy, jemu przystałoby prowadzić najpiękniejszy statek admiralski!
— Rzeczywiście — potwierdziłem — Jem West jest wyjątkowo zdolnym marynarzem.
— Ale też przyznaj pan, że wyjątkowym żaglowcem jest nasz Halbran. Twardy on i wytrzymały jak żelazo, a lekki i zwinny jak mewa. Doprawdy, możesz mi pan być wdzięcznym za to, żem namówił kapitana...
— Jeżeli rzeczywiście twój wpływ to zrobił, dziękuję ci bosmanie.
— I jest za co, panie! Kapitan dyablo się upierał... „Nie i nie!” Było z tem biedy nie mało!
— Bądź pewny iż nie zapomnę w swoim czasie, że dzięki twemu pośrednictwu, zamiast się nudzić jeszcze na Kerguelen, będę już za kilka dni w Tristan.
— Tak jest, za kilka dni, panie Jeorling! — potwierdził bosman. — Widzi pan — dodał po chwili — tam w Anglii i Ameryce zajmują się podobno zbudowaniem statku z jakąś