kamienie, barykady, strzelcy, nawpół dymem zduszeni, wypadli z jaskini.
Krajowiec i sir John jeszcze nie zdołali ochłonąć, gdy potężna siła zwaliła ich na ziemię.
Afrykanin uderzeniem łba, Anglik ogonem lwicy jeszcze nienaruszonéj, krajowiec ugodzony w środek piersi leżał bez ruchu; sir John, mniemając że ma roztrzaskaną nogę, przypadł na kolana, lecz w chwili gdy zwierz chciał rzucić się na niego powtórnie, strzał Bushmana wstrzymał go. Kula piorunująca, natrafiwszy na kość, roztrzaskała się wewnątrz ciała.
W téj chwili Zorn, Emery i dwóch Bohjesmanów ukazali się w zakręcie wąwozu, biegnąc szybko dla wzięcia udziału w walce. Dwa lwy i lwica legły już od kul i strzał, lecz pozostałe przy życiu dwie lwice i samiec, któremu sir John strzaskał łapę, były jeszcze strasznemi dla myśliwych. Gwintówki atoli, kierowane pewną ręką, zrobiły swą powinność. Druga lwica, dwiema kulami w bok i głowę ugodzona, padła na miejscu. Raniony lew i trzecia samica, szalonym rzutem przesadziwszy głowy młodzieńców, znikły na zakręcie wąwozu, poczęstowane na pożegnanie dwiema kulami i dwiema strzałami.
Sir John wydał okrzyk zwycięzki, lwy zostały pokonane: cztéry trupy leżały na ziemi.
Pośpieszono ku Murayowi; przy pomocy przyjaciół zdołał się podnieść. Noga szczęściem nie była zgruchotana. Krajowiec ugodzony łbem, zwolna odzyskał zmysły; gwałtowne uderzenie tylko go ogłuszyło. W godzinę później, mały oddział dostał się do miejsca, gdzie były konie przywiązane, nie spotkawszy uchodzącéj pary.
— Cóż, czy wasza cześć jest zadowoloną z kuropatw afrykańskich? — zapytał Mokum.
— Zachwycony, zachwycony, mój drogi! — mówił sir John, pocierając potłuczoną nogę. — Ależ co za ogony, zacny myśliwcze, co za ogony!