Przejdź do zawartości

Strona:Juliusz Verne-Podróż do Bieguna Północnego cz.2.djvu/323

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
321

ły się całkiem bezwodne. Ze wszystkiego tedy wnosić było można o zupełnie świeżej formacyi tej wysepki, która jak powstała w ciągu dnia jednego, tak samo i zginąć mogła co chwila w głębinach oceanu.
Im wyżej się posuwano, tem pochód stawał się trudniejszym; boki góry stawały się niemal prostopadłe, i trzeba było stąpać bardzo ostrożnie, aby nie spaść na dół. Często ogromne kłęby dymu z popiołem pomięszanego otaczały podróżnych, grożąc im uduszeniem, lub też potoki lawy tamowały im dalszą drogę. Na niektórych powierzchniach poziomych, potoki te zastygłe i stwardniałe z wierzchu, pod skorupą toczyły wrzącą lawę. Potrzeba więc było bardzo ostrożnie badać przejście na każdym kroku, aby nie stąpić na materyę gorącą a płynną.
Od czasu do czasu krater wyrzucał stosy kamieni rozpalonych; niektóre z nich jak bomby pękały w powietrzu, a odłamki ich daleko rozpadały się w różnych kierunkach. Łatwo zrozumieć wszystkie niebezpieczeństwa tej zuchwałej wyprawy, i całe szaleństwo kapitana upierającego się żeby ją odbyć.
Hatteras wchodził na górę z szybkością i zręcz-