Strona:Juliusz Verne-Podróż do Bieguna Północnego cz.2.djvu/284

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
282

ko ucichło; wiatr ustał jakby za wpływem cudu, morze stało się odrazu gładkiem i spokojnem, jakby go burza nigdy nie tłukła. Huragan zdawał się chcieć uszanować tę część oceanu podbiegunowego.
Było to zjawisko nadzwyczajne, niepojęte, jakie już raz widział kapitan Sabine w swoich podróżach na morza Grenlandzkie.
Mgła jakkolwiek nie opadła, stała się jednak bardzo przezroczystą.
Szalupa żeglowała w pasie światła elektrycznego; ogromny ogień Ś-go Elma błyszczał, ale nie ogrzewał. Maszty, żagle i wszystkie części statku czarno rysowały się na fosforycznem tle nieba, z niezrównaną czystością. Twarze żeglarzy tonęły w kąpieli światła przejrzystego, a postacie ich barwiły się płonącym blaskiem. Nagła cisza na tej części oceanu pochodziła zapewne z podnoszenia się kolumn powietrza, podczas gdy burza z rodzaju trąby wrzała gwałtownie nad spokojną przestrzenią.
Ognista atmosfera nasunęła Hatterasowi pewną myśl.
— To wulkan! zawołał.
— Czy to być może? zapytał ciekawie Bell.
— Nie! nie! odpowiedział doktór, gdyby pło-