Strona:Juliusz Verne-Podróż do Bieguna Północnego cz.2.djvu/169

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
167

— Skrobią lód! szepnął Johnson.
— Tak się zdaje, odpowiedział Altamont
— Czy to niedźwiedzie? zapytał Bell.
— Nikt inny, odrzekł Amerykanin.
— Więc zmieniły taktykę, mówił stary marynarz; nie chcą zatem nas udusić.
— Lub myślą żeśmy już uduszeni! rzekł Altamont wściekły z gniewu.
— To widać będziemy mieli z niemi rozprawę, rzekł znowu Bell.
— Więc będziemy walczyć zblizka, odrzekł Hatteras.
— Do stu tysięcy dyabłów! krzyknął Altamont, tak już wolę! sprzykrzyli mi się ci nieprzyjaciele niewidzialni! niech już raz przecie spotkam ich i rozprawię się z niemi!
— Ale strzelać nie można, rzekł Johnson, na tak wązkiej przestrzeni.
— Mamy noże i topory!
Szmer ciągle wzrastał; skrobanie pazurów po ścianach coraz wyraźniej słyszeć się dawało. Niedźwiedzie dobierały się do wnętrza w tem właśnie miejscu, gdzie ściana stykała się ze śniegiem leżącym na pochyłości skalistego wzgórza.