Strona:Juliusz Verne-Podróż do Bieguna Północnego cz.2.djvu/163

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
161

Odpowiedź była niełatwa. Niepodobna było zrobić wycieczkę. Zabarykadowano przejście w korytarzu, lecz niedźwiedzie łatwo mogły usunąć te przeszkody, gdyby im to tylko przyszło na myśl. Znały one już teraz liczbę i siły swych przeciwników.
Oblężeni rozłożyli się po całym domku, by każdy z innego punku czuwał nad oblegającymi, którzy chodzili, mruczeli i drapali ściany domku swemi ogromnemi łapami.
Trzeba jednak było coś robić, bo czas naglił. Altamont postanowił wyżłobić w ścianie otwór, przez który możnaby strzałami razić nieprzyjaciela; w kilka minut zrobił dziurę w lodzie i wprowadził w nią fuzyę, lecz zaledwie ją wysunął, niedźwiedzie wyrwały mu ją z rąk, zanim wystrzelić zdołał.
— Do licha! zawołał, źle z nami! i jak najśpieszniej starał się zatkać napowrót strzelnicę.
Takie położenie trwało już z godzinę i trudno było przewidzieć na czem się to skończy. Jeszcze raz naradzano się, czyby nie wyjść naprzeciw nieprzyjaciela, lecz zaniechano tego zamiaru z tego mianowicie powodu, że nie można było niedźwiedzi atakować pojedyńczo. Niemniej jednak Hatte-