Strona:Juliusz Verne-Podróż do Bieguna Północnego cz.2.djvu/067

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
65

to do pieca i spostrzegł, że ogień wygasł zupełnie; Johnson zatrudniony przez cały ranek zapomniał zupełnie o ogniu, o który dbać do niego głównie należało.
Doktór chciał rozniecić na nowo płomień, lecz w wystudzonym popiele, ani jednej nie znalazł iskierki.
Powrócił przeto do sań, aby tam poszukać kawałka hupki, a od Johnsona zażądał krzesiwa, donosząc mu zarazem że ogień wygasł w piecu.
— Ah! to z mojej winy, — rzekł stary marynarz. I zaczął szukać krzesiwa w kieszeni, do której je kładł zwykle, ależ jakie było jego zdziwienie, gdy go tam nie znalazł.
Przeszukał najstaranniej wszystkie inne kieszenie, lecz i w tych nie znalazł czego szukał; następnie bez żadnego skutku przewrócił po kilka razy posłanie na którem noc przepędził.
— No i cóż? wołał zdaleka doktór.
Johnson w osłupieniu powrócił do swych towarzyszy.
— Czy czasem pan nie masz tego krzesiwa, panie Clawbonny? — zapytał nareszcie.
— Nie mam go.
— Ani pan kapitanie?