Strona:Juliusz Verne-Podróż do Bieguna Północnego cz.1.djvu/352

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
344

wiono samego, aby mu umrzeć spokojnie dozwolono: następnie sanie ruszyły, posuwając się w obec trudności ciągle się nastręczających.
Mgła wilgotna i zimna, do szpiku przejmowała podróżnych; śnieg drobny a twardy siekł im twarz i oczy; pracowali jak bydlęta a nie mieli dostatecznego pożywienia.
Duk równie jak i pan jego wytrwały, biegał żwawo, wyszukując sam najlepszą zawsze drogę; powierzano się jego instynktowi.
Poranek 23-go stycznia prawie był zupełnie ciemny, księżyc na nowiu słabego zaledwie udzielał światełka. Duk wysunął się naprzód i zginął zupełnie na kilka godzin. Hatteras zaczął się o niego niepokoić, tem bardziej, że wszędzie napotykano liczne ślady niedźwiedzi. Kapitan nie wiedział co przedsięwziąć, gdy nagle dało się słyszeć gwałtowne szczekanie.
Przyspieszono kroku i wkrótce Hatteras znalazł wierne zwierzę w głębokim wąwozie.
Duk stał jak wryty przed pewnym rodzajem piramidy (cairn) z kamienia wapiennego, pokrytego grubą powłoką lodu.
— Tym razem, rzekł doktór uwalniając się z zaprzęgu, jest to kern niewątpliwie.
— I cóż z tego? zapytał Hatteras.