Strona:Juliusz Verne-Podróż Naokoło Księżyca.djvu/052

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

cowanych w ścianie do tego kafarneum, którego przegląd sobie pozostawił. Układał tam, porządkował, zanurzył szybko rękę w jakąś skrzynkę tajemniczą, przyśpiewując przytem fałszywym tonem, jakąś starą zwrotkę francuzką, która wzbudzała powszechną wesołość.
Barbicane przekonał się, że przyrządy jego przeznaczone do zwolnienia spadku pocisku w chwili gdy takowy, po przejściu punktu obojętnego w skutek przyciągania księżyca wpaść miał na jego powierzchnię, nie były uszkodzone. Spadek ten zresztą powinien być sześć razy mniej szybki jak na powierzchnię ziemi, z powodu różnicy mass tych dwóch gwiazd.
Przegląd zatem ukończył się z powszechnem zadowoleniem. Następnie każdy z podróżnych obserwował przestrzeń przez okno boczne, grubem szkłem pokryte.
Toż samo znane już zjawisko przedstawiło się ich oczom: całe sklepienie nieba pokryte było gwiazdami i konstellacjami niezwykle wyraźnemi, któreby głowę zawrócić mogły nie jednemu astronomowi! Z jednej strony na ciemnem tle nieba przedstawiało się słońce, jak otwór rozpalonego pieca; tarcza jego była niezwykle świetną ale bez aureoli. Z drugiej strony księżyc odbijający światło słoneczne, wydawał się nieruchomym wśród gwiaździstego przestworza. Dalej widać było jakąś plamę dość wyraźną, otoczoną srebrzystym paskiem, która zdawała się być otworem w ciemnem sklepieniu nieba. Była to ziemia. Tu i owdzie, mgły i obłoczki podobne do nagromadzonych płatków śniegu