Strona:Juliusz Verne-Podróż Naokoło Księżyca.djvu/053

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

gwiaździstego, a od zenitu aż do nadiru, ogromny pierścień utworzony z niezliczonej gromady gwiazd drobnych; była to droga mleczna, w której słońce figuruje jako gwiazda czwartej wielkości zaledwie. Obserwatorowie nie mogli oderwać wzroku od tego zjawiska tak wspaniałego, o którem żaden opis nie może dać dokładnego pojęcia. Jakież to myśli ono im nasuwało! Jakie nieznane uczucia wzbudzało w ich duszy! Barbicane chciał rozpocząć opis swej podróży pod wpływem tych wrażeń i od godziny do godziny notował starannie wszystkie wydatniejsze fakta swej wycieczki. Pisał on spokojnie, wielkiemi literami, i w stylu nieco kupieckim. W tymże czasie, rachmistrz Nicholl przeglądał swoje wzory na drogę, jaką pocisk powinien przebiegać, rachując z niedoścignioną biegłością. Michał Ardan rozmawiał już to z Barbicanem, który mu wcale nie dawał odpowiedzi, już to z Nichollem, który go nie słyszał zupełnie, już z Dianą, która nie pojmowała wcale jego teorji, albo nakoniec ze sobą samym, czyniąc sobie zapytania i odpowiedzi. Biegał to w tę, to w ową stronę, zajmując się tysiącem szczegółów, już to pochylony nad szklanną podłogą, już siadając u wierzchołka pocisku — a ciągle pośpiewując. W tym drobnym światku przedstawiał on ruchliwość i gawędziarstwo francuzkie, a można wierzyć że je przedstawiał godnie i należycie!
Dzień, albo raczej — (bo wyrażenie dzień, może być niewłaściwe) przeciąg dwunastu godzin stanowiących dzień na ziemi, zakończył się wieczerzą sutą i wytwor-