Strona:Juliusz Verne-Hektor Servadac cz.2.djvu/257

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

białe, ciemne na odwrotnej stronie; były to obłoki rozrzucone w atmosferze ziemskiej.
Ale wkrótce, dzięki szybkości dwudziestu dziewięciu mil na sekundę, widok tarczy ziemskiej, trochę nie wyraźny, zaczął się lepiej zarysowywać. Wystąpiły szerokie obwódki nadbrzeżne, uwydatniło się jaśniej uwarstwowanie lądu. Można już było odróżniać góry od dolin. Z karty płaskiej zaczęły wychodzić nierówności i obserwatorom w łódce zdawało się, że są pochyleni nad kartą z wypukłościami.
O godzinie drugiej minut dwadzieścia siedm rano kometa był już tylko o trzydzieści tysięcy mil od ziemskiego sferoidu. Dwa te ciała niebieskie leciały ku sobie. O godzinie drugiej trzydzieści pięć minut, pozostawało jeszcze tylko piętnaście tysięcy mil do przebycia.
Wszelkie linie tarczy wyraźnie się już wówczas zarysowały i trzy okrzyki wyrwały się z ust porucznika, hrabiego i kapitana Servadac:
— Europa!
— Rosya!
— Francya!
I nie mylili się. Ziemia obróconą była ku Gallii tą stroną, w której rozciągał się ląd europejski, oświecony południowem słońcem. Konfiguracyę każdego kraju łatwo można było rozpoznać.
Wędrowcy powietrzni z wielkiem wzruszeniem spoglądali na ziemię gotową ich pochłonąć. Myśleli oni tylko o dostaniu się na ziemię, ale nie o niebezpieczeństwach tego dostania się.