Strona:Juliusz Verne-Hektor Servadac cz.2.djvu/229

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

tego wypadku należy nam przedsięwziąć jakie środki ostrożności?
— Rzecz widoczna, kapitanie, że należy odpowiedział hrabia — ale czy możemy cokolwiek przedsięwziąć, czy nie jesteśmy zupełnie zdani na łaskę Opatrzności.
— Opatrzność nie zabrania myśleć o sobie, panie hrabio — odparł kapitan Servadac. — Przeciwnie.
— Czy masz pan jaki gotowy pomysł w tym względzie, kapitanie Servadac?
— Żadnego, co prawda.
— Jakto, — powiedział wówczas Ben-Zuf — tacy uczeni, jak panowie, za pozwoleniem ich łaskawości, nie są zdolni pokierować tą dyabelską kometą, gdzie chcą i jak chcą.
— Naprzód nie jesteśmy uczeni, Ben-Zufie — odpowiedział kapitan Servadac — a gdybyśmy nawet byli, tobyśmy także nic nie mogli zrobić. Patrz, czy Palmiryn Rosette, no ten jest uczony...
— Ale z brzydką gębą — powiedział Ben-Zuf.
— Być może, ale uczony, a przecież nie może przeszkodzić Gallii by powróciła na ziemię.
— Ale w takim razie do czego nauka?
— Najczęściej, ażeby się dowiadywać, że się jeszcze wszystkiego nie umie — odpowiedział hrabia.
— Panowie — rzekł porucznik Prokop — jest rzeczą pewną, że w nowem starciu rozmaite nieszczęścia nam zagrażają. Jeżeli pozwolicie, to