Strona:Juliusz Verne-Hektor Servadac cz.2.djvu/029

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

niemasz świeżych myśli, a dziś potrzeba świeżych myśli!
Na szczęście nadszedł Ben-Zuf, przynosząc żądany napój: ogromną filiżankę z czarną gorącą kawą.
Po wypiciu jej Palmiryn Rosette wstał, przyodział się i wszedłszy do sali wspólnej spojrzał dokoła roztargnionem okiem, a potem ulokował się w krześle, najlepszem z tych, jakie sprowadzono z Dobryny.
Natenczas, chociaż zawsze jeszcze z miną nadąsaną, ale głosem, który przypominał owo all right! va bene! nil desperandum! rozpoczął w ten sposób:
— No, panowie! co powiecie o Galii?
Kapitan Servadac chciał przedewszystkiem zapytać, co to jest Galia, ale go uprzedził Izaak.
Na widok tego żyda brwi profesora znowu się zmarszczyły i tonem człowieka, któremu uchybiono — zawołał odpychając Izaaka:
— A to co?
— Nie zwracaj pan na to uwagi — powiedział Ben-Zuf.
Ale nie łatwo było powstrzymać Izaaka, ani też przeszkodzić mu mówić. Uparł się on przy swojem, bynajmniej nie uwzględniając obecnych.
— Panie — powiedział — w imieniu Boga Abrahama, Izaaka i Jakóba, udziel mi pan wiadomości o Europie!
Palmiryn Rosette zerwał się z krzesła, jak gdyby poruszony sprężyną.