Strona:Juliusz Verne-Hektor Servadac cz.2.djvu/015

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Z Egiptu, panie kapitanie, w pięknych pudłach pomalowanych.
— To były mumie — cymbale!
— Tak jest — panie kapitanie.
Gdy profesor usnął, przeniesiono go do ciepłego łóżka, z konieczności odkładając do jego przebudzenia się zapytania dotyczące komety.
Przez cały ten dzień kapitan Servadac, hrabia i porucznik Prokop, przedstawiający Akademię Nauk małej kolonii, zamiast czekać cierpliwie dnia następnego, nie mogli powstrzymać się od budowania przypuszczeń najnieprawdopodobniejszych. Jakiemu komecie właściwie Palmiryn Rosette nadal nazwę Galii? Czy wyraz ten nie oznaczał odłamu kuli ziemskiej? Czy wyrachowania odległości i szybkości, ponotowane, dotyczyły komety Galii, czy nowej sferoidy, unoszącej kapitana Servadaca i trzydziestu pięciu jego towarzyszów? Więc nie byli już Galijczykami!
Oto właśnie należało zapytać. A jeżeli tak było, to runęły razem z tem wszystkie pracowite wywody udowodniające jakoby istnienie sferoida, wyrwanego z samych wnętrzności ziemi i zgadzające się z nowemi fenomenami kosmicznemi.
— No i cóż! — zawołał w końcu Hektor Servadac — mamy profesora Rosette, który nam to wszystko wyjaśni.
Zwróciwszy rozmowę na Palmiryna Rosette, kapitan Servadac dał go poznać swoim towarzyszom takim, jakim ten był istotnie: człowiekiem w pożyciu trudnym, z którym stosunki zwykle bywały naprężone. Przedstawił go jako niepo-