Strona:Juliusz Verne-Hektor Servadac cz.1.djvu/260

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

mienił się w ścisły lód, nie dozwalający najsilniejszym dziobom dosięgnąć aż do gruntu. Więc nastąpiła powszechna wędrówka ptaków, które instynktem wiedziane, rzuciły się na Gorącą Ziemię.
Kontynent ten wprawdzie nie posiadał żadnej dla nich żywności, ale był zamieszkały. Zamiast uciekać przed człowiekiem, ptaki poczęły wtedy wyszukiwać go. Wszelkie śmiecie wyrzucane codziennie na zewnątrz galeryj, znikało w tejże chwili, ale wiele brakowało do tego by wystarczało na przekarmienie tysięcy indywiduów wszelkiego gatunku. Wkrótce nawet, naciskane zimnem i głodem, kilkaset sztuk odważyło się wejść w wąski tunel i obrać sobie siedzibę w Ulu Niny.
Znowu zatem należało rozpocząć polowanie, gdyż niepodobna było wytrzymać. Była to rozrywka w codziennych zajęciach i myśliwi małej kolonii nie próżnowali. Ilość tych ptaków była tak znaczna, iż wkrótce przybycie ich podobne stało się do napadu. Były tak wygłodzone i co za tem idzie tak żarłoczne, że pochwytywały kawałki mięsa a nawet chleba z rąk jedzących w sali. Odpędzano je kamieniami, kijami, nawet strzałami. Ale dopiero po całym szeregu walk zawziętych, zdołano uwolnić się po części od tych niewygodnych gości, pozostawiwszy wszakże kilka par dla rozmnożenia gatunków.
Ben-Zuf był wielkim urządzicielem polowania. Jak się rozrządzał! jak hałasował! Jakiemi żołnierskiemi przekleństwami obarczał nieszczęśliwe ptactwo! Ile go zjedzono w ciągu kilku dni, z tych gatunków co były do jedzenia przy-