Strona:Juliusz Verne-Hektor Servadac cz.1.djvu/237

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

czywa głupota zmarnowała cenny ładunek bez żadnej dla kogobądź korzyści.
— Ale będzie to moją ruiną!
Prędziej będzie ruiną, jeżeli pozwolimy ci postąpić według twego zdania, odrzekł Hektor Servadac, ruszając ramionami. — A teraz idź do dyabła.
Izaak Hakhabut powrócił do swego statku, podnosząc w górę ręce i narzekając na niesłychaną drapieżność ludzi „nieczystej rasy.“
Dnia 20. marca roboty na wyspie Gurbi ukończono. Nie pozostawało jak tylko odpłynąć. Termometr spadł średnio na ośm stopni niżej zera. Woda w cysternie nie przedstawiała już ani jednej cząstki płynnej. Postanowiono więc, że na drugi dzień wszyscy przeniosą się na Dobrynę i opuszczą wyspę, ażeby schronić się w Ulu Niny. Ułożono się również, iż przeprowadzona tam będzie i Hanza, pomimo wszelkich protestów jego właściciela. Porucznik Prokop oświadczył, że jeżeli Hanza pozostanie na kotwicy w przystani Chelifu, to nie zdoła oprzeć się naciskowi lodów i niechybnie będzie zgruchotana. W zatoce Gorącej Ziemi, lepiej osłoniętej, będzie bezpieczniejszą, w każdym zaś razie, gdyby znalazła się narażoną, przynajmniej ładunek jej będzie mógł być uratowany.
Dla tego też w kilka chwil po podniesieniu kotwicy przez galiotę, Hanza również wypłynęła, pomimo krzyków i przekleństw Izaaka Hakhabuta. Czterech majtków wsiadło na nią na rozkaz porucznika i po rozpuszczeniu wielkiego przedniego