Strona:Juliusz Verne-Hektor Servadac cz.1.djvu/236

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Nie, stary Zabulonie, — mówił mu — ani odrobiny! Taki rozkaz! Sam zjesz cały swój ładunek, wypijesz go i puścisz z dymem, Sardanapalu!
Izaak widząc, że nie może nic wyjednać u „świętych,“ przybliżył się do „Boga“ i pewnego dnia zdecydował się sam zapytać kapitana Servadac, czy wszystko to było prawdą, licząc na to, że oficer francuski nie zechce oszukiwać takiego biedaka jak on.
— Ależ tak jest, do wszystkich piorunów! tak jest! wszystko to prawda! — odpowiedział Hektor Servadac — zniecierpliwiony takim uporem, masz tylko czas schronić się do Ula Niny!
— Niech Przedwieczny i Mahomet ma mnie w swojej opiece! — mruknął Izaak, jako prawdziwy renegat odwołując się w dwojaki sposób.
— Czy chcesz trzech lub czterech ludzi by przeprowadzili Hanzę na nowe miejsce do Gorącej Ziemi? — zapytał kapitan Servadac.
— Chciałbym popłynąć do Algieru; — odrzekł Izaak Hakhahut.
— Powtarzam ci, że Algier nie istnieje.
— Na Allacha! czy to być może?
— Po raz ostatni zapytuję, czy chcesz wraz z twoim statkiem przenieść się do Gorącej Ziemi, gdzie będziemy zimować?
— Litości! przepadły moje towary!
— Nie chcesz? No, to przeprowadzimy Hanzę wbrew tobie i bez ciebie w miejsce bezpieczne!
— Wbrew mnie, panie gubernatorze?
— Tak jest! nie chcę bowiem by twoja upor-