Strona:Juliusz Verne-Hektor Servadac cz.1.djvu/182

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Z pomiędzy gałęzi wyglądało dziecko, mogące mieć siedm do ośmiu lat, o głowie zacienionej długiemi czarnemi włosami, piękne jak jeden z aniołków Murilla na obrazie Wniebowzięcia — nie bardzo wystraszone.
Rozpatrzywszy przez kilka chwil dwóch przybyłych, których powierzchowność wydała się jej zapewne wzbudzającą zaufanie, mała dziewczynka wstała, podbiegła ku nim i wyciągając obie ręce z ruchem pełnym ufności — rzekła głosem tak słodkim, jak sam język włoski, w którym się odezwała:
— Wy nie jesteście źli ludzie? Nie zrobicie mi nic złego? Czy nie potrzebuję obawiać się?
— Nie, — odpowiedział hrabia po włosku. — Jesteśmy i chcemy być twoimi przyjaciołmi!
Potem popatrzywszy przez chwilę na piękną dziewczynkę, zapytał:
— Jak się nazywasz, moja malutka?
— Nina.
— Nino, czy możesz nam powiedzieć, gdzie się znajdujemy?
— Na Madalenie, — odrzekła dziewczynka. — Byłam tam gdy się wszystko zmieniło — i to nagle!
Madalena, była to wyspa leżąca blisko Kaprery na północ od Sardynii, która teraz znikła wśród straszliwej klęski.
Kilka zapytań, na które nastąpiły odpowiedzi bardzo roztropne, wyjaśniły hrabiemu, że mała Nina była sama jedna na wysepce, że nie miała rodziców, że doglądała stada kóz, należą-