Strona:Juliusz Verne-Hektor Servadac cz.1.djvu/124

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

i pewnych swego statku, ani na chwilę nie upadł na duchu. Ale maszyna była tak sforsowana, iż czasami zagrażała rozpryśnięciem się. A przytem galiota nie była już powolną swemu kołu obrotowemu i nie mogąc używać żaglów, gdyż najmniejszy z nich rozszarpałby huragan, gnana była ku brzegowi.
Cała załoga znajdowała się na pokładzie, pojmując rozpaczliwe położenie, spowodowane burzą. Ziemia znajdowała się wtedy wszystkiego o cztery mile pod wiatrem i Dobryna pędziła ku niej z szybkością nie pozostawiającą żadnej nadziei uniknięcia jej.
— Ojcze — rzekł porucznik Prokop do hrabiego, — siła ludzka ma swe granice. Nie mogę oprzeć się temu wichrowi, który nas unosi.
— Czy zrobiłeś wszystko co marynarz może zrobić? — zapytał hrabia, którego twarz nie zdradzała żadnego wzruszenia.
— Wszystko — odrzekł porucznik Prokop — ale nim upłynie godzina galiota, będzie wyrzucona na brzeg.
— Nim upłynie godzina — rzekł hrabia — tak by mógł być słyszanym przez wszystkich, Bóg może nas uratować!
— Nie uratuje, chyba ten ląd roztworzy, by przepuścić Dobrynę.
— Wszyscy jesteśmy w ręku Tego, który może wszystko! — odrzekł hrabia zdejmując czapkę.
Hektor Servadac, porucznik i majtkowie,