Strona:Juliusz Verne-Hektor Servadac cz.1.djvu/067

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

a powierzchnią wyspy, wszystkie przedmioty niezwykle były by oświetlone.
Głównie gniewało Hektora Servadac to, iż nie mógł obserwować ani słońca, ani księżyca. ani gwiazd, ani żadnego punktu tego firmamentu, który przecież możeby odpowiedział na jego pytanie, gdyby mgła rozproszyła się. Ben-Zuf próbował parę razy uspokoić swego kapitana, zalecając mu tę rezygnacyę, którą sam doprowadzał aż do obojętności; ale tak źle był przyjęty, iż nie odważał się więcej nic mówić. Ograniczył się więc na należytem spełnianiu swych funkcyi. Pomimo deszczu, wiatru, burzy, dzień i noc czuwał on na szczycie skały nadbrzeżnej, kilka godzin tylko na sen poświęcając. Ale napróżno przebiegał wzrokiem horyzont niezmiennie pusty. Zresztą jakiżby statek mógł utrzymać się przy takiej pogodzie i wichrach? Morze podnosiło fale na niepojętą wysokość, a huragan szalał z niesłychaną wściekłością. Pewno, że w drugim okresie formacyj, gdy spienione wody, ulotnione z powodu gorąca wewnętrznego, wznosiły się w kształcie pary w przestrzeń, aby potem strumieniami spaść na ziemię, fenomena epoki potopowej nie spełniały się z tak zdumiewającą siłą.
Ale dnia 13go potop ten ustał, jakby zaczarowany. Ostatnie porywy wiatru rozproszyły chmury w nocy z 13go na 14ty. Hektor Servadac, od sześciu dni zamknięty w posterunku, opuścił go, jak tylko ujrzał, że deszcz ustaje, a wiatr się uspokaja. Sam zaraz pospieszył na brzeg, mo-