Strona:Juliusz Verne-Hektor Servadac cz.1.djvu/048

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.




ROZDZIAŁ VI.

Wzywa czytelnika, by udał się za kapitanem Servadac w pierwszej jego wycieczce po nowych posiadłościach.




Zważywszy na awanturniczy charakter kapitana Servadac, łatwo zgodzimy się na to, że ostatecznie nie uważał się on całkiem zbitym z tropu tylu nadzwyczajnymi wypadkami. Tylko mniej obojętny aniżeli Ben-Zuf, chciał on poznać przyczyny. Skutek nie wiele go obchodził, ale pod warunkiem, że będą wiadome powody. Według niego być zabitym od kuli działowej nic nie znaczyło, jeżeli tylko było wiadomo według jakich praw balistyki kula trafia w piersi. Taki był jego sposób zapatrywania się na fakta. To też zająwszy się, o ile mu pozwalał temperament, wynikami fenomenu, jaki się wydarzył, myślał tylko o wykryciu jego przyczyn.
— At, co tam! — zawołał w chwili gdy noc nagle zapadała, zobaczymy to przy jasnym dniu... przypuściwszy, że dzień, wielki czy mały, powróci; bo niech mnie wilki zjedzą, jeżeli wiem gdzie się podziało słońce.