Strona:Juliusz Verne-Dom parowy T.2.djvu/109

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Parazard uwierzył w komplement i podziękował ukłonem; poczem westchnąwszy mówił dalej:
— Niestety! panowie, ominęła mnie sposobność świetnego wykazania kuchmistrzowskich moich zdolności. Cokolwiek o tem mówią i piszą, to pewna przecież że mięso słoni nie ze wszystkich części nadaje się do kuchni, z niektórych bowiem jest bardzo łykowate i twarde... Ale w tej olbrzymiej masie ciała znajdują się dwa wyborowe kawałki, godne zdobić stół samego wicekróla Indyj. Mamże je wymieniać? czyż potrzeba mówić że ozór słonia jest niezrównanie delikatny i smaczny, zwłaszcza jeźli jest przyrządzony sposobem mnie wyłącznie znanym... nogi zaś tego gruboskórca...
— No! no! otóż i naukowa nazwa! winszuję panie Parazard, rzekł kapitan.
— Z nóg tedy słonia, mówił dalej, można sporządzić przewyborną zupę, której równej nie ma na świecie!...
— Aj! aj! panie Parazard, tak zachwalasz tę zupę, że aż nam ślinka do ust idzie, rzekł Banks; ale nieszczęściem z jednej, a szczęściem z drugiej strony, słonie nie podążyły za nami aż dotąd; tak więc, choć z bólem serca, musimy na teraz przynajmniej, wyrzec się zupy z nóg i potrawki z ozora słonia, tego, jak zapewniasz nader smacznego ale i bardzo niebezpiecznego zwierza.
— Gruboskórca, powiedziałby Mateusz Van Guit, dodał śmiejąc się kapitan.
— Przecież nie ma w tem nic niemożliwego, odrzekł kucharz, żeby powrócić na ląd dla ich zdobycia?
— Owszem, jest to zupełnie niemożebne odrzekł Banks nie możemy dla smacznych kąsków narażać się na niebezpieczeństwo.