Strona:Juliusz Verne-Dom parowy T.2.djvu/108

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

będzie całe dwadzieścia cztery godzin obejść się bez jedzenia.
Ha! trudna rada, musimy się poddać tej smutnej konieczności, która najwięcej dawała się uczuć panu Parazardowi, i przywodziła go do rozpaczy. Cierpiał niewymownie nad stratą swoich zapasów spiżarnianych, swej piwnicy i kuchni, wraz z należącemi do niej przyrządami. Nie ukrywał swej boleści, i ani myśląc o strasznem niebezpieczeństwie, jakiego uniknęliśmy prawie cudem, o mało nie płakał nad najwięcej obchodzącemi go stratami.
W chwili gdy zebrawszy się w salonie, naradzaliśmy się co należy czynić w tak trudnych okolicznościach, pan Parazard ukazał się w progu i z uroczystą miną oznajmił iż ma coś nadzwyczaj ważnego do powiedzenia.
— Mów więc, panie Parazard, rzekł pułkownik Munro, skinąwszy aby się zbliżył.
— Panowie, rzekł poważnie czarny nasz kuchmistrz, wiadomo wam że wszelkie zapasy mieszczące się w drugim wagonie, stały się pastwą tej przeklętej katastrofy... ale gdyby nawet coś z nich zostało uratowanem, nie na wieleby się zdało, bo w braku kuchni niepodobnaby mi było przyrządzić wam choćby najskromniejszego posiłku.
— Wiemy o tem, panie Parazard, odrzekł pułkownik; bardzo to niemiła przygoda, ale zniesiemy ją filozoficznie, i jeźli trzeba, będziemy pościć a nawet suszyć ...
— Tak, ale jakże to boleśnie dla mnie! tem więcej że patrząc na tę gromadę nacierających na nas słoni, z których tylu padło od morderczych kul jakiemi pozbawialiście ich panowie życia...
— Fiu! fiu! panie Parazard, jakże pięknie się wyrażasz! rzekł kapitan; gdybyś wziął tylko kilka lekcyj, dorównałbyś wymową panu Mateuszowi Van Guit.