Przejdź do zawartości

Strona:Juliusz Verne-Dom parowy T.2.djvu/087

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

bliższej stacyi kolei z Bombay do Allahabad. Ale ani myśleć nie można było o tak łatwem i prędkiem posuwaniu się, jak przez równiny Scindia. Stroma i kamienista na skalistym gruncie, o częstych zakrętach a w niektórych miejscach nadzwyczaj wązka droga, nie dozwalała nam przebywać więcej jak 15 do 20 kilometrów w ciągu dziesięciu godzin podróży dziennie. W nocy czuwaliśmy bacznie nad naszem obozowiskiem i wiodącemi do niego drogami, bo choć wieżyczka, jaką dźwigał na swym grzbiecie Stalowy Olbrzym, zapewniała nam pewne schronienie, niby kazamatę dozwalającą nie lękać się włóczęgów, Dakoitów a nawet Tugów, jeźliby znajdowali się jeszcze w tej stronie Bundelkundu, którzy chyba nie śmieliby napadać na nas, ale w każdym razie ostrożność nie zawadzi.
W wielu miejscach trudniejszych do przebycia, trzeba było dodawać pary, ale zresztą posuwaliśmy się bezpiecznie pod kierunkiem Stor’a i Banks’a. Nie lękaliśmy się także zabłądzenia, bo Kalagani doskonale znał tę część półwyspu a szczególniej wąwozy Sirguru. Nawet w miejscach, w których kilka dróg się schodziło wśród wysokich skał, nie wahał się ani chwili w którą zwrócić stronę.
Deszcze ustały, niebo na w pół zasłane małemi chmurkami przyćmiewającemi nieco promienie słoneczne, nie zagrażało burzami, tak gwałtownemi w środkowych strefach półwyspu. Przez kilka godzin we dnie, dość było gorąco, nie tak jednak aby dawało się dokuczliwie uczuć podróżującym w Steam-House, tak dobrze zamkniętym i okrytym. Drobnej zwierzyny było podostatkiem, i nasi myśliwi mogli, nie oddalając się zbytecznie, dostatnio zaopatrywać spiżarnię.
Tylko kapitan Hod, a zapewnie i Fox, żałowali mo-