Strona:Juliusz Verne-Dom parowy T.2.djvu/082

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Inżynier zajął się najprzód upatrzeniem miejsca dogodnego do wylądowania, przypatrując się przez lunetę prawemu brzegowi. Łożysko Betwy roztaczało się w tem miejscu blizko na milę angielską szerokości; dotąd jeszcze Stalowy Olbrzym nie przepływał tak szerokiej przestrzeni.
— Ale, zapytałem, jakże sobie radzą podróżnicy i kupcy, skoro im taki wylew zagrozi drogę; zdaje mi się że zwyczajne łodzie nie zdołałyby się oprzeć tak bystremu prądowi.
— Rzecz prosta że nie mogą dalszej odbywać drogi, rzekł Hod.
— Przeciwnie, mogą, jeźli mają do swego rozporządzenia słonie.
— Alboż słonie mogą przepływać tak szerokie przestrzenie?
— Mogą, i zaraz wam powiem w jaki się to odbywa sposób. Wszystkie pakunki umieszcza się na grzbietach słoni, i mahuci zmuszają ich do wejścia w wodę. Z początku zwierzęta wahają się, cofają i mruczą, ale wkrótce nabierają odwagi, wchodzą w rzekę i przepływają na przeciwny brzeg. Wprawdzie zdarza się niekiedy że prąd porywa niektóre i pociąga na dno, ale najczęściej dzieje się to tylko w braku dobrych kierowników — mahutów.
— No! nie mamy „słoni“, ale nasz jeden...
— Starczy za wielu, dokończył Banks.
Zajęliśmy swoje miejsca; Kalut poszedł do ogniska, Stor wraz z Banks’em do wieży, aby kierować przepływem.
Przed dostaniem się na wody rzeki, trzeba było z pięćdziesiąt stóp zalanych wybrzeży przebyć. Stalowy Olbrzym zachwiał się i powoli ruszył z miejsca. Szerokie jego łapy były już w wodzie ale nie płynął jeszcze;