Strona:Juliusz Verne-Dom parowy T.2.djvu/081

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Żadnej odpowiedzi.
— Albo nie chcą odpowiedzieć, albo nie rozumieją po angielsku, rzekł Banks.
— Muszą przecież rozumieć po indusku, rzekłem.
— Kalagani, zawołał Banks, zawołaj do nich po indusku, że damy ognia jeźli nie odpowiedzą.
Kalagani przemówił narzeczem krajowców Indyj środkowych, rozkazując aby się zbliżyli i odpowiedzieli. Nikt się nie odezwał.
Niecierpliwie kapitan strzelił do jakiegoś cieniu przesuwającego się wśród drzew. Wystrzał ten spowodował jakieś głuche zamieszanie; zdawało się że liczny jakiś hufiec rozlata się na prawo i na lewo. Psy powróciły spokojnie, żadnej nieokazując obawy.
— Ktokolwiek oni są, włóczęgi czy maruderzy, prędko umknęli z placu, rzekł kapitan Hod.
— Widać nie grzeszą odwagą, odpowiedział śmiejąc się Banks, wracajmy do Steam-House; w każdym razie każę czuwać do rana.
Mac-Neil, Gumi, Fox czuwali z kolei; my wróciliśmy do naszych izdebek.
Noc przeszła spokojnie; należało więc myśleć iż widząc nas przygotowanych do obrony, nocni goście zaniechali swoich zamiarów, jeźli mieli jakie.
Nazajutrz, podczas gdy czyniono przygotowania do odjazdu, pułkownik Munro, kapitan Hod, Mac-Neil, Kalagani i ja postanowiliśmy przejść skraj lasu. Nigdzie jednak nie znaleźliśmy ani śladu bandy; przestaliśmy więc myśleć o tem.
Banks porobił potrzebne przygotowania do przepłynięcia Betwy. Rzeka ta wystąpiła rozlewając szeroko na wybrzeżach swe żółtawe wody. Prąd był bardzo bystry; Olbrzym Stalowy trudne będzie miał zadanie.