Strona:Juliusz Verne-Dom parowy T.2.djvu/077

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Ku południowi, na przestrzeni kilku kilometrów, zaparła drogę gromada wołów, licząca cztery do pięciu tysięcy sztuk. Należały one do karawany Benjarisów.
— Benjarisowie, rzekł Banks, są to prawdziwi Cyganie Indostanu. Nie mają stałego zamieszkania, w lecie żyją pod namiotami, w zimie w szałasach. Podczas powstania w 1857 r., dostarczali żywności tak powstańcom jak armii królewskiej, to też jakby za milczącem porozumieniem, obie wojujące strony nie tamowały im przejścia przez zbuntowane prowincye. Gdyby koniecznie chcieć przyznać im jakąś ojczyznę w Indyach, to chyba prowincyą Raputana lub królestwo Milwaru. Będziemy mogli dobrze im się przypatrzyć.
Pociąg nasz zatrzymał się z jednej strony gościńca, gdyż nie mógłby oprzeć się takiej gromadzie rogatego bydła, przed którem nawet dzikie zwierzęta ustępują z drogi.
Zacząłem przyglądać się nadciągającej karawanie; piękna to rasa. Mężczyźni byli wysocy, silni, mieli rysy regularne, nosy orle, bujne, wijące się włosy, koloru bronzu w miedź wpadającego; przybrani w długie tuniki i turbany; uzbrojeni w lance, tarcze i wielkie szable. Kobiety wysokie, kształtne, dumne jak mężczyźni ich klanu; miały na sobie rodzaj gorsetów i szeroko nafałdowane spódnice, w uszach błyszczące kolce, na szyjach naszyjniki, na ręku bransolety, na nogach po nad kostką niby pierścienie ze złota, kości słoniowej lub muszli. Draperya z wielkiego szala osłaniała je od stóp do głów.
Obok mężczyzn, starców, kobiet i dzieci szły spokojnie tysiące wołów, poruszając dzwonkami do łbów ich przymocowanemi, niosąc na grzbiecie po dwa worki ze zbożem i inną żywnością.
Było to całe pokolenie, ciągnące karawaną pod kie-