Strona:Juliusz Verne-Dom parowy T.2.djvu/039

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

musiał pozostać zimnym wobec arcydzieła mechaniki, mógł że podziwiać choćby najgienialniej obmyślane i wykończone — zwierzę sztuczne!
— Nie lekceważ sobie naszego słonia, panie Van Guit, rzekł mu Banks, jest on nadzwyczaj potężny, i w razie potrzeby niczem byłoby dla niego uciągnąć oprócz dwóch naszych przenośnych domów, wszystkie twoje klatki z manażeryą.
— Mam do tego bawoły i wolę krok ich spokojny i pewny.
— Tak!... tylko że nasz Olbrzym Stalowy nie lęka się ani pazurów ani zębów tygrysich, rzekł kapitan Hod.
— Spodziewam się, odrzekł Mateusz Van Guit, bo pocóż dzikie zwierzęta miałyby go napastować? nie ugryzłyby przecież jego metalowego ciała.
Ale jeźli dostawca okazywał się tak obojętnym dla naszego słonia, za to Indusi jego, a szczególniej Kalagani prawie pożeraligo oczami. Znać było że z tem ich uwielbieniem dla olbrzymiego zwierza łączyło się pewne zabobonne poszanowanie.
Kalagani nie ukrywał podziwu gdy inżynier powiedział mu, że Stalowy Olbrzym był potężniejszym i silniejszym niż cały razem połączony zaprzęg, jaki posiadają w kraalu. Przy tej sposobności kapitan Hod opowiedział mu z dumą naszą przygodę ze słoniami księcia Guru Sing. Podczas tego opowiadania, na ustach dostawcy przesunął się uśmiech niedowierzania, ale nie powiedział ani słówka.
Objad przeszedł wesoło. Mateusz Van Guit jadł z wybornym apetytem, ale też przyznać trzeba, że pan Parazard tym razem przewyższył sam siebie i z dostawianej