Przejdź do zawartości

Strona:Juliusz Verne-Dom parowy T.2.djvu/033

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Kapitan Hod zadał im kilka pytań odnoszących się do dzikich zwierząt. Odpowiedzieli iż wiele z nich, a szczególniej tygrysy, straszne szerzą zniszczenie w niższych strefach Himalai. Z ich powodu mieszkańcy opuszczają całe wsie i osady: tygrysy pochłonęły już liczne trzody kóz i owiec, a nawet i znaczna liczba krajowców stała się już ich ofiarą. Pomimo iż rząd wyznaczył bardzo znaczne nagrody, trzysta rupii za każdego zabitego tygrysa, jednak nie znać, aby liczba tychże się zmniejszała, i biedni krajowcy z twrogą[1] zadają sobie pytanie: czy nareszcie nie będą zmuszeni ustąpić im miejsca.
Górale pożegnali nas nareszcie i odeszli zachwyceni dobrem przyjęciem, obiecując odwiedzić nas jeszcze w Steam-House, a kapitan Hod, dwaj nasi towarzysze i ja dobrze uzbrojeni i gotowi na wszelkie spotkania, udaliśmy się ku Tarryani.
Gdyśmy doszli do miejsca, gdzie stała zasadzka, z której wyratowaliśmy Mateusza Van Guit, tenże podbiegł ku nam uradowany. Kilku z jego służby a w ich liczbie Kalagani, zajęci byli przeprowadzaniem z zasadzki do klatki tygrysa, który złapał się w nią w nocy. Przepyszny ten zwierz do wielkiej zazdrości pobudził kapitana Hod.
— Jeden mniej w tych lasach! szepnął i westchnął ciężko, a westchnienie głośnem echem odbiło się w piersiach Fox'a.

— Ale jeden więcej w menażeryi! zawołał dostawca wesoło zacierając ręce. Jeszcze mi trzeba tylko dwóch tygrysów, jednego lwa i dwóch lampartów, a będę mógł przed oznaczonym terminem wywiązać się z moich zobowiązań. Czy nie raczycie panowie udać się ze mną do kraalu?

  1. Przypis własny Wikiźródeł Błąd w druku; powinno być – trwogą.