Strona:Juliusz Verne-Dom parowy T.2.djvu/032

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

bo w taki czas i śladu zwierząt odnaleźć nie można prawie też nie opuszczają one nor swoich.
Dnia 30 lipca czas się poprawił; korzystając z tego, kapitan Hod, Fox, Gumi i ja gotowaliśmy się do wycieczki do kraalu.
Rano przybyło do nas kilku górali którzy posłyszawszy że jakaś godna podziwu pagoda pojawiła się w okolicy Himalaya, zapragnęli ją zobaczyć. Piękne to typy ci górale z nad granicy tybetańskiej; odznaczają się wielką wojowniczą odwagą i wypróbowaną uczciwością. Prócz tego są nadzwyczaj gościnni i tak pod względem fizycznym jak moralnym nieskończenie przewyższają Indusów zamieszkujących płaszczyzny.
Bardzo podziwiali mniemaną pagodę, ale nasz Stalowy olbrzym sprawił na nich daleko jeszcze silniejsze wrażenie. A przecież widzieli go tylko stojącego nieruchomie, cóżby dopiero było gdyby zobaczyli, jak buchając płomieniami i wyrzucając kłęby dymu, przebywa śmiało strome drugi przeżynające ich góry.
Pułkownik Munro przyjął bardzo gościnnie poczciwych górali, przebywających często na terytoryach Nepaulu, po nad granicą indo-chińską. Rozmowa zwróciła się na tę okolicę nadgraniczną, w której Nana-Sahib szukał schronienia po porażce Cipayów, kiedy tak zawzięcie był ścigany na całej przestrzeni Indyi.
Górale jednak nie więcej od nas wiedzieli o nim Doszła i do nich wieść o śmierci nababa, i zdawało się, iż nie powątpiewali o jej prawdziwości. Co do towarzyszy Nana Sahiba którzy go przeżyli, zapewnie musieli schronić się w głąb Tybetu, gdzie już trudnoby pomyśleć nawet o ich szukaniu. Wysłuchawszy tej mowy górali, pułkownik zamyślił się głęboko, i już nie brał udziału w dalszej rozmowie.