Strona:Juliusz Verne-Dom parowy T.1.djvu/165

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

A przecież nie z naszej to pochodziło winy; do godziny czwartej nie mieliśmy sposobności dania choćby jednego strzału; wiatr był nieprzyjazny, zwierzyna zrywała się zbyt daleko.
— Nie szykuje nam się jakoś, rzekł kapitan; wyjeżdżając z Kalkutty, obiecywałem ci przepyszne polowania, ale wyraźnie los sprzysiągł się przeciwko nam i nie dozwala mi dotrzymać słowa.
— Nie rozpaczaj, kochany kapitanie, i nie troszcz się o mnie, bo ja głównie tylko dla ciebie ubolewam nad naszem niepowodzeniem.... Powetujemy je sobie w górach Nepaulu.
— O tak! odrzekł, tam na pierwszych wyżynach Himalai spotkamy daleko przyjaźniejsze warunki. Założyłbym się, kochany Maucler, że nasz tak groźnie syczący parą pociąg i wszystkie jego przyrządy, a szczególniej ten słoń olbrzymi, daleko więcej odstraszają dzikie zwierzęta niż zwykłe pociągi i tak będzie dopokąd będzie w biegu. Miejmy nadzieję, że w dniach czy w godzinach spoczynku będziemy szczęśliwsi.... Ależ ów lampart to istny waryat... musiał umierać z głodu skoro się rzucił na naszego stalowego olbrzyma, i godzien był zginąć od odpowiedniej kuli... A! przeklęty Fox! nigdy mu tego nie zapomnę!.. Która godzina?
— Piąta dochodzi.
— Już! i nie daliśmy jeszcze ani jednego wystrzału.
— Dopiero o siódmej mamy wracać do Steam-House; może jeszcze...
— O nie! nie mamy szczęścia, zawołał kapitan, a wiesz przecie iż przysłowie mówi: „lepszy łut szczęścia niż centnar rozumu.”
— Ależ silna wola i wytrwałość cudów dokonać