Przejdź do zawartości

Strona:Juliusz Verne-Dom parowy T.1.djvu/160

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

wodu że chmury wyczerpują się zanim dosięgają środka Indyi. Nadto kierunek deszczów bywa nieco zmieniony skutkiem zapory jaką stają się dla niego wysokie góry. Na wybrzeżach Malabaru musson rozpoczyna się w maju, zaś w prowincyach środkowych i północnych daje się uczuć dopiero w kilka tygodni później zwykle w czerwcu.
A był to właśnie czerwiec mogliśmy więc przywidywać czekające nas nieprzyjemności.
Muszę jeszcze powiedzieć, że poczciwy nasz Gumi, tak nie mile rozbrojony przez piorun, miał się już daleko lepiej, sparaliżowanie nogi było tylko chwilowe i z czasem znikło zupełnie. Widziałem jednak, że ma ciągłą urazę do pioruna.
Przez 6 i 7 czerwca, kapitan Hod polował pomyślnie ze współudziałem Foxa i Blacka. Zabił parę antylop, nazywanych przez krajowców „nilgans”. Są to owe niebieskie woły Indusów, które należałoby raczej nazwać plemieniami, gdyż daleko podobniejsze są do nich niż do rodziny bożka Apisa. Trzebaby także nazywać je szaremi a nie niebieskiemi, gdyż barwa ich przypomina raczej szare chmury, niż błękitne niebo. Utrzymują jednak, że niektóre z tych pięknych zwierząt z małemi ostremi i prostemi rożkami, a podłużną lekko zaokrągloną główką, zmieniają barwę prawie na niebieską, barwa, którą przyroda, zdaje się odmówiła wszelkim czworonogom, nawet i „lisom niebieskim”, których futro jest raczej czarne.
W każdym razie nie były to jeszcze dzikie drapieżce o jakich marzył kapitan Hod i choć nilgans nie jest zajadły jest jednak niebezpieczny, kiedy zraniony rzuca się na myśliwego.
Pan Parazard bardzo był zadowolony z tego łupu, i przyrządzał nam z zabitych dwóch nilganów nader smaczne potrawki i pieczenie.