Strona:Juliusz Verne-Dom parowy T.1.djvu/148

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Zapewne, odrzekł pułkownik, ale stało się, teraz trzeba zrobić co tylko się da, aby mogli powrócić.
— Czy nie ma sposobu sygnałem wskazać im gdzie jesteśmy? zapytałem.
— Owszem, odrzekł Banks ; można zapalić nasze latarnie elektryczne, nadzwyczaj wielkie rzucające światło, które z wielkiej odległości widzieć się daje. Zajmę się tem niezwłocznie.
— Wyborna myśl, kochany inżynierze zawołałem.
— Może pan pułkownik każe, to pójdę poszukać kapitana Hod? rzekł Mac-Neil.
— Nie mój stary, zostań, jego byś nie znalazł, i sam zabłądziłbyś niezawodnie, odrzekł pułkownik.
Banks zajął się nastawieniem przyrządu elektrycznego, i w krótce dwoje oczu Stalowego Olbrzyma zajaśniały jakby latarnie elektryczne, rzucając wiązki światła wpośród rozgałęzionych bananów. Nie ulega wątpliwości, że jasny ten blask musiał rozchodzić się daleko i mógł stać się przewodnią gwiazdą dla naszych myśliwych.
W tejże chwili zerwała się gwałtowna burza. Uragan rozdzierał szczyty drzew, pochylał się ku ziemi, gwiżdżąc wśród słupów bananowych, jak gdyby przesuwał się przez donośne piszczałki organów.
Wszystko to było strasznie gwałtowne. — Grad połamanych gałęzi, i deszcz suchych liści zasypał drogę i dach naszego Steam-House pod pociskami temi wydawał jakiś głuchy, ponury odgłos. Musieliśmy się schronić do salonu, i pozamykać wszystkie okna, Deszcz nie padał jeszcze.
— Jestto rodzaj „tofanu” rzekł Banks. Indowie nazywają „tofanami” nagłe i gwałtowne uragany, niszczące szczególniej okolice górzyste; są one postrachem mieszkańców.