Strona:Juliusz Verne-500 milionów Begumy.djvu/274

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

miało być nieokreślone czasem, nie może mię ani dziwić, ani urażać. Jestem na nieszczęście bardzo bogatą, jak powiadają: ten, którego czekam, jest bardzo biedny, i dla tego milczy i ma słuszność. Jego rzeczą jest czekać...
— A dlaczego nie naszą jest zbliżyć się — rzekła matka, chcąc może zatrzymać na ustach córki wyrazy, których bała się usłyszeć.
Wtenczas to mąż wmięszał się.
— Moja przyjaciółko — rzekł, biorąc czule obie ręce swej żony, nie napróżno matka tak posłusznej jak twoja córki wysławia przed nią, od urodzenia jej niemal, pięknego i dzielnego chłopca, który należy prawie do rodziny naszej; nie napróżno mówi ona całemu światu o zacności charakteru jego i przyklaskuje mężowi swemu, kiedy ten z kolei wychwala przy sposobności jego niezwykłą inteligencyę, kiedy z rozrzewnieniem mówi o tysiącznych dowodach poświęcenia się, jakie miał od niego! Jeżeliby widując i znając tego młodzieńca, którego matka jej i ojciec wyróżniali z pomiędzy wszystkich, ona także nie wyróżniłaby go, to powiedziałbym, że nie spełnia obowiązków swoich!
— Ah! ojcze, — zawołało dziewczę, ukrywając zmieszaną twarzyczkę na ramieniu