Strona:Juliusz Verne-500 milionów Begumy.djvu/115

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

działu środkowego. Ze wszystkich robotników, jakich znał, a miał przyjaciół między górnikarni tak żelaza jak węgla, między robotnikami, jak między posługaczami wysokich pieców, między cieślami jak między kowalami, żaden z nich nigdy nie przekroczył bramy A.
Z wielkiem więc uczuciem ciekawości i przyjemności stanął sam u tej bramy. Przekonał się wkrótce, że ostrożności, jakie tam przedsiębrano, bardzo były surowe.
I tak spostrzegł najprzód, że go oczekiwano. Dwóch ludzi w szarych mundurach, z szablą u boku i rewolwerem u pasa, znajdowało się w loży odźwiernego. Loża ta, jak izdebka siostry zakonnej pilnującej klasztornej furty, miała dwoje drzwi, jedne na zewnątrz a drugie na wewnątrz wychodzące; drzwi te nigdy nie otwierały się jednocześnie.
Przejrzano i poświadczono najprzód przepustkę Marcelego, następnie podano mu białą chustkę; młodzieniec nie okazał najmniejszego zdziwienia i dał sobie starannie zawiązać oczy dwom figurom w mundurach.
Ci wzięli go potem pod ręce i, ani słowa nie mówiąc, uprowadzili z sobą.
Uszedłszy dwa lub trzy tysiące kroków, weszli na schody: poczem, otwarto i zamknięto drzwi jakieś, wreszcie pozwolono Marcelemu zdjąć przepaskę z oczu.