Przejdź do zawartości

Strona:Juliusz Verne-500 milionów Begumy.djvu/116

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Ujrzał się w sali bardzo prostej, zawierającej kilka krzeseł, czarną tablicę i szeroką deskę, a przy niej wszystko co potrzeba do liniowego rysunku. Wysokie okna o szybach matowych oświecały tę salę.
Prawie jednocześnie weszły do niej dwie osoby, mające powierzchowność uniwersyteckich figur.
— Wskazano na was jako na odznaczającą się osobistość — rzekł jeden z nich. — Chcemy wyegzaminować was i przekonać się, czy można was przyjąć do oddziału wzorów. Jesteście usposobieni odpowiadać na pytania nasze?
Marceli skromnie oświadczył, że gotów jest poddać się próbie.
Dwaj egzaminatorowie zadali mu wówczas kolejne pytania z chemii, geometryi i algebry. Młody robotnik zadowolnił ich całkowicie tak jasnością, jak dokładnością swoich odpowiedzi. Figury, które kredą kreślił na tablicy, były wyraźne, kształtne i swobodne. Zrównania algebraiczne szły jedne za drugiemi w równych, ścieśnionych szeregach, jak linie wyborowego pułku. Jedno z dowodzeń, mianowicie było tak znakomite a zarazem nowe dla sędziów, że ci zapytali go ze zdziwieniem, gdzie się tego wyuczył.