Strona:Juliusz Verne-500 milionów Begumy.djvu/098

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

bione z odzienia ojcowskiego niegdyś, a które teraz wydobywała z wielkiej swej sosnowej szafy, i od tej chwili aż do wieczora nie spuszczała oka z syna, który wydawał się jej najpiękniejszym w świecie.
Oswobodzony od osadu węgla, który go pokrywał przez cały tydzień, Karl w istocie nie był brzydszym od innych. Jego włosy jasne i jedwabiste, oczy niebieskie, łagodne, dobrze się zgadzały z cerą nadzwyczaj białą; ale figurkę miał za szczupłą na swój wiek. Życie bez słońca czyniło z niego istotę anemiczną jak sałata: gdyby przyrząd do rachowania ciałek krwi wynalazku doktora Sarrasin’a zastosowano do krwi małego górnika, prawdopodobnie znalezionoby w niej zupełnie niedostateczną ilość ciałek krwistych.
Co do moralnej strony, było to dziecię milczące, spokojne, flegmatyczne, z odrobiną owej dumy, którą zwykle wyrabia uczucie ciągłego niebezpieczeństwa, przyzwyczajenie do regularnej pracy i zadowolenie z przezwyciężonej trudności.
Największem szczęściem dla niego było, kiedy usiadł koło matki, przy dużym stole stojącym na środku sali i przykłuwał do kartonu mnóstwo szkaradnych owadów, które przyniósł był z wnętrza ziemi. Ciepła i równa atmosfera kopalni ma właściwą sobie faunę,