Strona:Juliusz Kaden-Bandrowski - Przymierze serc i inne nowele.djvu/89

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.



Dzień się plecie szary, mokry, po dalekich łąkach ugania mgła, droga leży opuszczona wśród pól, u brzegu Narwi na drutach kolczastych trzęsą się krople deszczu, a rosłe pnie spławianego przez Niemców lasu płyną z wodą bez ustanku.
Wielkie, twarde, sine, — jakby to były pogruchotane kości mojej nieszczęśliwej Ojczyzny.
Chcę sobie przypomnieć dlaczego kazano nam wyjść z Pułtuska i przeniesiono nas do Ostrowia? Podnoszę głowę z nad pustej stronicy, szukam w zatartym widoku, — okazuje się, że dokładnie nie pamiętam.
Tymczasem czarna kobyła naszego bataljonu z matem źrebięciem wysunęła się z za węgła i objada pod mojem oknem krzaki świeżego bzu.
Zaiste, bywa w życiu, że tyle wstydu dźwigamy na sobie, iż niema innej rady, jak tylko ramiona opleść wokół szyi zwierzęcia, z jego głową porównać swoją i razem, skromnie, wspólnem ciepłem myśleć.
Nasz pułk przeniesiono z Pułtuska, bośmy ukradkiem zabili kilku niemieckich żandarmów, oraz dlatego, że po naszej wilji mieliśmy w restauracji awanturę z niemieckim urzędnikiem.
Żandarmów zabiliśmy, bo się znęcali nad ludnością.
Znaleziono ich za miastem, na śniegu, z głowami przebitemi nawylot bagnetem.