Przejdź do zawartości

Strona:Juliusz Kaden-Bandrowski - Przymierze serc i inne nowele.djvu/55

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ufnie: — Częstować nas będą, tymczasem nie mogę nic jeść!
Kredensisko otwarło wszystkie swe czeluście. Już się indyk wyłonił z widelcem pod pachą, cielęcina w szyldkret tłuszczu oprawna, różowe kołacze i białe serce niewinnej gościnności — ser śmietankowy.
Zasiedliśmy, parę słów wstępu wymienili i już starki po sobie następują mocne jak rzemień, już dobry, suty kęs wnętrze człowiekowi łagodzi. Kujon skubie tylko, poziera błagalnie na strony, widzimy — cierpi, lecz trudno!
Ja sobie jem po prostu, nie gadam, tylko zawijam, Leń za nas obu dźwiga ciężary wychowania, przeplatując srogi apetyt szykownemi słowami. O wojnie, włóczędze, o koniach.
Tak go swada poniosła, że po indyku, z nad talerzyka pełnego pierników wstał uroczyście i — za pomyślność szanownych państwa — powiada — za szczęście waszego nowego domu pijemy!
— Za szczęście tego domu! — Pan Płoński uniósł się wyniośle. — Mówisz młody człowieku, szczęście... Tuśmy, świeć nad ich duszą, dzieci nasze chowali, nasza młodość w tej ziemi leży. Szczęście stąd dawno odeszło. Jeżeliśmy w tej zawierusze zostali, to nie dla krup, murów, ani drzew, czy też orki, majątków, pożytków. Ale powiadam, — gdzież indziej tak się wiernie kamieniem położę, gdzie mnie tak los obejmie z wszystkich stron zaciśnie?! Jeżeli takie szczęście masz przyjacielu na względzie...
Pani Płońska podniosła ramiona. — Mój mąż tak wybrał właśnie... — Dłońmi, chustką, ramionami, pra-