Strona:Juliusz Kaden-Bandrowski - Przymierze serc i inne nowele.djvu/53

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

pan Płoński — uganiać po świecie. A co nam, starym pozostaje? To samo, co starym psom — pilnować!
— Owszem. — Leń doskonale wchodził w koleiny powszechnej wówczas rozmowy o wytrwaniu, cierpliwości, nadziei. — Słowo „pilnować“ nie oddaje całkowicie tej rzeczy. Bo przecie o ileż więcej dokonaliście! Był dwór spalony, a tymczasem już w nowym tu jesteśmy. Można powiedzieć, że jak feniksy z popiołów...
— A ja powtarzam, pilnować. — Pan Płoński wyprostował grzbiet, na zeschniętej szyi głowę ku górze podźwignął, jak to czynią wyżły, gdy łagodnemi oczyma szukają cierpliwie w niepojętej przestrzeni czekania. — Być na miejscu. Być ciągle — bez przerwy... Tak. Krokiem nie ruszyliśmy się stąd nigdzie. Bo przychodzi czas na człowieka, że musi być wiatrem, a przychodzi czas późniejszy, że musi być kamieniem.
— Kamieniem? — urwał Kujon.
— Panowie śmiejecie się, a kamieniem nie łatwo być. Zdaje się, że tylko leży, nic nie robi, — pani Płońska rozejrzała się uważnie — ale jeżeli pomyśleć, że wszystko się poruszyło, pobiegło, odleciało, a on tu został i leży sam?...
— Tak, tak, tak — zaklekotał pan Płoński — lepiliśmy tu panowie naszą biedę ze wszystkich stron. Co poradzicie, gdy domu nagle nie stanie? Dziś siedzi się znów w swoich ścianach, ale żaden z was żołnierzy, którzy burzyliście tylko, nie pomyśli, ile w tych ścianach musi być serca? A skąd je brać na stare lata, owo serce budujące?
Opowiadał źródłowo, czego to trzeba do wybudo-