Przejdź do zawartości

Strona:Juliusz Kaden-Bandrowski - Przymierze serc i inne nowele.djvu/52

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Pozdrowiliśmy ją zaufanem spojrzeniem, ujęci wonią dworku, w całej Polsce jednaką, na którą się składa wapno, chleb, beczka i suszone owoce.
W myśl wskazania gospodarzy obsiedliśmy pod piecem stare, rogate pufy. Nikt na razie nie wiedział, jak prowadzić rozmowę i całkiem nieoczekiwanie cisza zapadła.
Ręce brzękną z nagłego ciepła, powieki człowiekowi osładza łagodne światło naftowe, wiatr wodzi się z szronem po polach, bliskie krzewiny szeleszczą, podczas gdy oddech dalekich lasów przypływa z rzadka.
Słychać wszystkie kłopoty wiatrem wstrząsanego domu. Tam haczyk jakiś kołata, tu tynk dygoce, ówdzie okiennica się zerwała i klaszcze po nocy.
Nagle milknie okiennica, haczyk się ustatkował, tylko w białym piecu polatuje cienki kosmyczek głosu, samotny i wesoły za żelaznemi drzwiczkami.
— Co z tego masz — przypomniał sobie Leń z uśmiechem — co z tego masz Kujonie?
Na co Kujon w odpowiedzi do Płońskich:
— Wojna, wojna, ale siedzicie państwo tu zacisznie! Taki spokój znaleść w dzisiejszych czasach naprzykład!
Nie odpowiedzieli. Starzec się osunął jeszcze głębiej i długie ręce splótł na chudych kolanach, ona rzecby można, iż spróbowała uśmiechu. Lecz uśmiech się nie udał, cienie po nim zostały wśród zmarszczków nie zebrane.
Z dużą wprawą zapełniliśmy tę chwilę opowiadaniem o naszych wojennych kolejach.
— Zadanie młodości — zbył nasze dzieje łaskawie