Strona:Juliusz Kaden-Bandrowski - Przymierze serc i inne nowele.djvu/44

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

dziemy, — świadczyć dobrotliwie wszystkiemu, co nam drogę zastąpi.
W tym składzie rzeczy byliśmy już w bardzo pańskim dworze i tam górne nasze słowo wraz z grubym błotem butów padało na posadzki.
W tym składzie rzeczy nawiedziliśmy dwór inny, wcale nie pański, lecz bardzo obfity. Wszystko tu było jakoby na słoninie, zawiesiste jedzenie, pulchne dzieci w opiekłych poduszkach, psy dobrobytem charczące, konie połyskliwe, ni to w smalcu kąpane i pani z tłustych podbródków przy fortepianie płacze romanse ciągnąca. Tu się Kujon na środku salonu rozrzewnił, takich rodziców chce mieć, — jako że był sierotą i przy każdej żywszej okazji upatrzonym rodzicom się ofiarowywał.
Dziś znów kłusujemy za miasto, a wielkiemu wichrowi martwych pól na spotkanie, czarnej nędzy ludzi naprzeciw, która w tych czasach strasznej wojny świata strzępi się po drogach, gościńcach, ścieżkach i wszystkich miejscach kraju.
Nazywało się, że chcemy wyszukać pewnego chłopa, który się był już zetknął z pułkiem w mieście, organizator, działacz. Nici ludowe w rękach dzierżył, a myśmy mieli owe nici, na ile się broni tyczyło, przejąć i jeszcze mocniej powiązać. Prawdę atoli rzekłszy, — pod rzeczonym powodem leżał inny, głębszy i on to właśnie rozlegał się w naszych sercach...
Młodość nas pchała na drogi, przez mrozy, wiatry i mroki! Między rózgi szronu, które się nad bruzdami gościńca kręcą, między stare siwe opłotki wiejskie, na puste pola ku niewiadomej granicy widoku, ni-