Strona:Juliusz Kaden-Bandrowski - Przymierze serc i inne nowele.djvu/236

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

po głowie, — zamiast ustami cmokniesz przy stole nogą i masz, jak znalazł.
Wacek nie podtrzymywał już tych żartów, bezpodzielnie oddany zupie. Łykał ją, czerpał, chłonął, niby pielgrzym spragniony u źródła. W połowie talerza podniósł łyżkę do góry i z oczyma łez pełnemi solennie wykrzyknął: — Przez Finlandję na Szwecję i Szwajcarję nas odstawiali. Morze człowiek widział, góry, pałace! Szpitale, jak świątynie! Alem, panie pułkowniku, wiedział, że takiej zupy drugiej na całym świecie nie zjem!
Wzruszeni serdecznie, przepiliśmy raz jeszcze.
— Zupy takiej nie zjesz nigdzie i tak twardego mięsa nigdzie ci nie dadzą!
Chcieliśmy pomóc pokrajać mu to łyko, ale okazało się, że umiał sobie radzić. Jadł zręcznie, zmyślnie, szachrując kikutem tak przebiegle, że na pierwszy rzut oka trudno było poznać kalekę.
Nasz poczciwy idjota Kubik, nie mogąc się wydziwić tym sztukom, stanął z otwartą gębą przy krześle i wybałuszonemi oczyma patrzył, jak na popis cyrkowy.
Pokładaliśmy się ze śmiechu, Kubik bowiem mimowoli powtarzał manewry kikuta.
Dopiero przy czarnej kawie pułkownik uznał, że dość już wszelkich igraszek i że pragniemy wysłuchać Odyssei naszego bohatera.
Wacek zaczął sumiennie od samego początku, kiedy padł ranny, — potem ziemia go przysypała. Jak go znaleźli, oczywiście obrabowali. Jak potem byłby umarł, gdyby nie jakaś siostra, Polka, w jakimś zakaźnym szpitalu.