Strona:Juliusz Kaden-Bandrowski - Przymierze serc i inne nowele.djvu/190

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

narzeczony pani, służąc jako przykład podwładnym, — kapitan otarł z czoła i z nad górnej wargi kroplisty pot.
— Patrz na nich, na nich wszystkich — skuczał koło mnie Kujon, — powiadam ci — to straszne.
Półkole oficerów zmartwiało. Twarze, zwrócone ku słońcu, objęte blaskiem, niby w miedzi odlane, patrzyły daleko przed siebie szeroko rozwartemi oczami.
— Poczuwam się do tego obowiązku — sypał jeszcze raz od początku — nasz kapitan, — jako dowódca batalionu, w którym walczył i zginął świętej pamięci narzeczony pani, służąc jako przykład podwładnym, dopełniając zaszczytnie swego posłannictwa wobec Ojczyzny, oraz wobec naszego piątego pułku piechoty.
Kapitan skłonił się uroczyście i już miał, po skończonym niejako obrzędzie, wcielić się w szare tło oficerów, gdy panna Zofia chwyciwszy go za rękę...
— Ach tak, — krzyknęła, — naturalnie, wypada podziękować!
Kolejno na nas, na sanie, śnieg, na wodę zewsząd kapiącą patrzyła szeroko rozwartemi oczyma, w których odbijał się promień słońca nawskroś, — jak w szkle.
— Wypada podziękować, panie kapitanie, — za nas dwoje?!...
Nasz dowódca podał się wtył.
Słychać było każdy skok kropli, cieknącej z lodowych mieczów w miękkie łono śniegu, każdy ruch koni w skórzanym chrzęście uprzęży.
— Widzę go, — urwał mi Kujon nad uchem. — On tu jest, między nami. Teraz go wszyscy widzą!