Strona:Juliusz Kaden-Bandrowski - Przymierze serc i inne nowele.djvu/139

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

dla mnie! Że tak umiałam wierzyć... Pomyśl pan, konie, konie tu zajadą! Bryczki, karety, ciężkie cugi. Ani jeden centymetr powietrza nie będzie w tych salach próżnować. Ja tu już słyszę gwar! A potem jeszcze tańce!
Cień kiwających się między sosenkami bokobrodów wzruszył ją tak serdecznie.
— Nikomu, tylko panu oddam to nareszcie. Na pamiątkę jednej niepotrzebnej rozmowy naszej... o świecie i miłości...
Nosiła to dotąd na piersiach, jak wstrętny ciężar. Te anonimowe listy, kiedy przeczyta, — oceni, ile wycierpiała w ciszy i w milczeniu.
— Panie doktorze? W ciszy i w milczeniu...
Wyciągnął rękę nieporadnie z pośród gałązek gaju, ale już panią Anielę poniosły zaszczytne obowiązki.
Kłaniała się na schodach pod narodową kokardą dostojnie i delegacyjnie. W asyście satynowej „Nocy“, z nowym księżycem na piersiach haftowanym, i niebieskiej „Szlachcianki“, obszytej białym puchem.
— Bałyście się! Ale teraz musicie chyba przyznać... — pani Aniela „pławiła się“ w rozkoszy przebaczania. — Musicie przyznać, że przeżywamy chwile bardzo wzniosłe.
A na podjeździe, w śnieżnym pyle dymiące, dworskie karki końskie, ciemne, głuche karety, lamowane księżycem i czarny zygzak biczów w złotym kwadracie okien.
Kto schludnym ruchem dłoni wskazywał lekko, a przecież nieomylnie, gdzie się znajdują szatnie? Kto w pełnym dźwięku trąb lawirował przebiegle