Strona:Juliusz Kaden-Bandrowski - Przymierze serc i inne nowele.djvu/140

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

przodzikiem, kto pierwsze miejsce dawał z wyszukaną prostotą czcigodnym matadorom?!
— Tu się trzeba mnożyć, podwajać, potrajać, — przykazała najbliższym, — na wszystkie strony spieszyć, wszędzie coś podtrzymywać!
Gdy się goście zjechali, gdy już tłum wypchał suche ścianki „gaju“, gdy się już mrowie głów utarło pod lampami, złapała Kujona, Lenia, „Noc“, „Szlachciankę“, doktora, aptekarza, wszystkich swoich najbliższych.
— Wy teraz czuwajcie i ducha podtrzymujcie a ja tyczasem daję nurka do kuchni!
Tu była teraz kuźnia! Stąd musiało teraz iść „na plac boju“ mnóstwo herbat, kaw, szynki, cielęciny. Naprzód! — bez miłosierdzia! Każdy wie — goście muszą wypić i jak najwięcej zjeść. Z tego powstaje ukochany, niezawodny gwar, pośpiesznemi głosami trzaskający w powietrzu.
— Ja tu jestem sługa, taka sama, jak wy — mówiła w parze, dymie do podkasanych kucht, szczęśliwa, uśmiechnięta, z myślą radośnie rozszczepioną pomiędzy fanty, bożka, koszyczek, teczkę, Wentę, która cicho czeka niewiadomego losu, — a Napoleona, co w swoim czasie tak samo kiedyś porywał do ataku swoich wiernych żołnierzy.
Ale gdy powróciła stąd na swoje pole walki?... Trzeba było kilkakroć zamknąć oczy, do głębi płuc odetchnąć, żeby się nie przerazić tej ciszy sennej, lepkiej.
Oparła rękę na ramieniu aptekarza. Stał pod piecem, patrzył skosem po sali i, rozchyliwszy poły czar-