Strona:Juliusz Kaden-Bandrowski - Generał Barcz.djvu/99

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— To już zrobione — skłamał Barcz, przypominając sobie z radością, że nosił się z podobnym projektem.
A Pyć, tak cicho, jakby już nie on, lecz w różnych kątach pokoju samo powietrze mroczne myślało dalej:
— Krywult z nami nie pójdzie. A wtedy...
— Co wtedy? — zatrzeszczał Barcz — wtedy wyciągamy najaw nasze „dossier Krywult“!
Pyć, wstrząsnął ramionami i zatrzymał się nagle przed krzesłem.
— Nie wyciągamy, — szeleścił, — nie można... Bo „dossier Krywult“, to prawie cała stara Polska... Korzeń tkwi tu, a rozgałęzia się to przez wszystkie ziemie aż po kresy. Tu place, — tam parcele, — tu mająteczek, — owdzie lasy, tam młynki, — i tu domiki — i tam domiki — i tu dobra i tam dobra, a wszystko przepisane, przeszachrowane, odpisane, na przyjaciół, krewnych, znajomych, których jest...
Pyć, niby słupek kurzu zachwiał się, zmącił okwitając bladym połyskiem.
— No dobrze, — huknął Barcz, — ale przecież w ostateczności gwarantowałeś pan, że przynajmniej to, co zostało skradzione przez Krywulta podczas działań powstańczych... Zapasy złota, dziesiątki samochodów, tabuny koni! Gdzież ta pańska antykrywultowska formuła: samochody, — koniki, — złoto?
Pyć znowu falował pod ścianą. — Formuła jest napewno dobra i koniki, i złoto, i samochody na pewno poutykane gdzieś — są... Tylko, że my — kłapnął major chudemi szczękami, — musimy stwierdzić, palec