Strona:Juliusz Kaden-Bandrowski - Generał Barcz.djvu/100

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

w to wsadzić... Na to stwierdzenie środków nie mam jeszcze. Gdzie śruba mobilizacyjna, którą nad młodymi zakręciwszy, wytoczyłoby się tłuszcz ze starych?... Gdzie pożywne masełko dostaw, dzięki którym... Gdzie rozmaite podręczne kobiety?... Jak długo nie mam środków, by wejść w tak zwaną świętość prywatnego życia, — cóż mogę? A u nas każdy jeszcze tę świętość ponad wszystko ochrania...
Ostry, cieniutki śmiech Pycia przecinał ciszę pokoju długo i systematycznie.
— Nieprawda, — ofiarował się szczerze Barcz. — Moja żona wdała się w jakiś idjotyczny teatrzyk, serce w to kładzie, ale toby mi nie mogło przeszkodzić, abym w razie potrzeby rozdeptał! Żadna porcja największej choćby czułości.
— Żona pana generała. Moja matka umarła na serce, kiedym dyrektora gimnazjum o sprawy Strzelca rznął w pysk. — Porcje czułości. Gdzie można, nie zważa się na to. Naprzykład w punkcie ad złoto przy dossier Krywulta... Tam się też pracuje czułością. Obrabia ten punkt Drwęska... Ta sama, która pod Przemyślem w „dymach pożaru“ rzucała wam kwiaty pod nogi. Taka wspaniała porcja dolnej krzyżówki.
Obraziło nieco Barcza, że jedno z romantycznych i bezinteresownych jego wspomnień wala się w pożytkach wywiadu.
— A gdyby tak, — przerwał ze złością, — zapalając niespodzianie światło, — wam ktoś także podesłał taką wybraną porcję krzyżówki dolnej, — Pyć, co?