Strona:Juliusz Kaden-Bandrowski - Generał Barcz.djvu/46

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Chłopcy przycisnęli się do siebie, patrząc na ojca blademi oczyma.
— Wydawaj jeden z drugim, co umiesz!!!
Wziął ich między rozległe kolana, sfrontował ku sobie i czekał, zaglądając do książki.
Malutkie żebra chłopców przesunęły się niespokojnie pod dotknięciem ojcowskiego uda.
Nakoniec starszy białemi jak papier wargami rzekł:
— Tatuś ma Przemyśl brać, — a my się mamy niemieckiego uczyć?...
— Gadaj zadane, nie mędrkuj!!
Zaczęli z trudem jakieś wiersze.
Niemiecki, religja, — stracone posterunki. Ale, — obowiązek. Ułożyło się Dąbrowie, że on i oni i cały świat tak samo cierpieć musi na straconych posterunkach.
— Nie umiecie! — ryknął. — Spuszczać portki.
Chłopcy uderzyli w płacz.
A kiedy ich portczęta obleciały, wyłożył jednego po drugim i zerznął na goło, starszemu ośm, młodszemu pięć, paskiem swych naczelniczych spodni.
Poczem nieuspokojony i zły wśród wrzasku wszystkich pięciorga przeszedł do kancelarji.
Mija już prawie pół dnia, a nie wzywają. Chodziłażby maszyna władzy sama?...
Usiadł przy biurku i jął pracować nad swym podpisem. Aby szło od ręki i aby się kończyło krótką błyskawicą, na co musi wystarczyć atramentu od jednego zamaczania.
Dopiero wieczorem zacharczał pod bramą samochód.