Strona:Juliusz Kaden-Bandrowski - Generał Barcz.djvu/419

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

A kiedy już zapłoniony Rasiński był przy drzwiach..
— No, a te wszystkie wasze rewelacje, kapitanie? Czy to będą feljetony, — czy broszura?...
— To nie teraz, panie generale, — wychyliła się z kotary żółta twarz pisarza. — To kiedyś, kiedyś, — dla młodzieży może —
— Dla młodzieży — uśmiechnął się Barcz, dając równocześnie znak ręką na pożegnanie.
Poczem zawezwał Przeniewskiego: — Nie przyjmuję więcej, każ mi pan tu przynieść objad z kasyna.
Otworzył oba okna i patrzył długo przed siebie. Liczył. Oprócz tego durnia Przeniewskiego nie miał już koło siebie ani jednego z tych ludzi, z którymi zaczynało się „wielką drogę“. Notabene — ku zupełnemu zadowoleniu wszystkich.
Przechodził to w myśli: od czasów krawca, u którego pod okiem skrytobójczych cierpiętników przymierzał pierwszy generalski mundur, poprzez awantury zamachu i konwulsje sprawiedliwości z Jabłońskim dokonane, aż do rozgłośnego szmermela, jakim uczcił dzisiejszy dzień Rasiński.
Tylko jeden Pyć. Ale Pycia nie można było brać „osobiście“. Była to całkiem inna kategorja niż Hanka, niż matka, niż sprawy rządu: — powietrze, — kurz.
Nie chciało się teraz generałowi myśleć o tem. W oczekiwaniu obiadu przyglądał się ruchowi ulicznemu z tem samem uczuciem, jakie mu często towarzyszyło podczas długich godzin urzędowania. Że się tam za oknami ludzie krzątają, biegają, rzeczy, sienniki, wozy, maszyny, zajdy i sznury ze sobą wloką,